Żyjemy w pośpiechu, ciągle w biegu, w drodze, w samochodzie, w tramwaju. Jesteśmy nagminnie spóźnieni, zabiegani, zarobieni, niedostępni, w niedoczasie. Mamy dead line, short time, meetingi, eventy, że o spotkaniach, zebraniach, wizytach, wyjazdach, szkoleniach nie wspomnę. Każdy czeka tylko na piątek, piąteczek, piątunio…I tak mi przyszło do głowy, że sami sobie fundujemy ten pośpiech i natłok obowiązków albo sami się na ten pośpiech godzimy, czasami świadomie, czasami nieświadomie. I tu już słyszę Wasze oburzenie, że przecież taki life, taki mamy klimat i że tak trzeba, nie ma innego wyjścia. Bo jak ktoś nie jest w biegu to zostaje w tyle, wylatuje z roboty, nie awansuje, nie docenią go, nie pochwalą, nie zauważą… Smutne to.
I od razu przypomina mi się historia wielu moich znajomych i ich znajomych i co tu dużo gadać – moja historia. Jak to w ciągłym biegu, w dążeniu do doskonałości w pracy, perfekcji w domu, mistrzostwa w rodzicielstwie, ideału w związku nabawili się… nerwicy, zawału, depresji, nadciśnienia. I dopiero takie sytuacje pozwoliły im zwolnić tempo życia, zatrzymać się i zastanowić czy warto brać udział w tym wyścigu. Czy na mecie tego biegu jest to, czego naprawdę potrzebuję w życiu? Czy potrzebuję być ideałem w każdej dziedzinie?
Ci, którzy boleśnie doświadczyli życia w nieustannym pośpiechu, pracy pod presją czasu, wyścigu o bycie najlepszym już wiedzą, że czasami warto zwolnić. Dlatego skorzystajmy z ich doświadczeń i zwolnijmy. Zadbajmy o siebie, jeśli w naszym organizmie zauważyliśmy pierwsze symptomy świadczące o tym, że tryb życia jaki prowadzimy nam szkodzi. Czasami warto w takiej sytuacji udać się po pomoc do specjalisty, np.: coacha. Dzisiaj już wiem, jaką moc ma uporządkowanie sobie w głowie pewnych rzeczy, zastanowienie się dokąd biegnę, z kim chcę biec i dokąd zmierzam. W moim życiowym biegu, na zakręcie, pomógł mi właśnie coaching. A właściwie to sama sobie pomogłam, dzięki zastosowaniu coachingu.
Tu doskonale sprawdził się life coaching, czyli analiza mojej aktualnej sytuacji, ważnych dla mnie spraw z codziennego życia. I pytanie, po co organizm zaalarmowam mnie złym stanem zdrowia? Co chciał mi powiedzieć, na co zwrócić uwagę? I celowo piszę „po co” a nie „dlaczego”. Bo w coachingu ważne jest „po co”. Odnosi się ono do przyszłości, do tego co możesz zrobić w swoim życiu, żeby czuć się dobrze w każdej sytuacji. To co było już znasz, przetrenowałeś to na sobie, powtarzasz stare nawyki i zachowania i nic się nie zmienia. Dlatego coach może pomóc Ci odkryć co możesz zrobić inaczej, gdzie poszukać wparcia, jak się zmotywować do działania. Coaching to proces, więc trzeba mieć świadomość, że zmiana nie nastąpi po jednym spotkaniu. Proces – tak jak systematyczna nauka angielskiego, pływania czy jazdy na rowerze. Dlatego myślę sobie, że powiedzenie „Trening czyni mistrza” pasuje do coachingu idealnie.
Wszystkim zabieganym polecam podejście Greków, którzy nigdzie się nie spieszą i sami dla siebie są bardzo ważni. Doświadczyliśmy tego z mężem podczas podróży poślubnej do Grecji. Turyści nazywają to zjawisko „Greek maybe-time” (greckie nie wiadomo kiedy). Wtedy nie rozumiałam tego, jak można tak żyć, jak autobusy mogą jeździć niezgodnie z rozkładem, jak knajpa może być otwarta między 9.00 a 10.00? Tak nieprecyzyjnie, tak niedokładnie? Przecież to marnowanie cennego czasu! A teraz rozumiem i wręcz dążę do takiego stanu, żeby nie żyć cały czas pod presją czasu, z kalendarzem i telefonem pod pachą. I kiedy tylko mogę włączam opcję „Greek maybe-time”: w długiej kolejce do lekarza z ciekawą książką w ręku, w drodze do pracy na piechotę lub czasami zamiast sprzątania czy gotowania – spędzanie czasu z rodziną lub spacer z psem. Poczuj się Grekiem – na zdrowie!