Współcześni ludzie. Marzymy o bliskości, a tak naprawdę jej nie mamy, jesteśmy zapędzeni w stresie, przekierowani na cele, czując, że jesteśmy nieszczęśliwi, ale jednocześnie nie uświadamiając sobie tego przyczyny. Poturbowani przez życie, wegetujemy, zamiast żyć. O tym, dlaczego tak się dzieje i co możemy zrobić, rozmawiam z Tomaszem Radkiewiczem, psychoterapeutą z płockiego Centrum Obecności.
Klimatyczny żółty domek, tuż obok przepięknej panoramy z widokiem na osiedle i błyszczącą w oddali Wisłę. Obok las, słychać ćwierkanie ptaków, trudno uwierzyć, że jesteśmy tuż obok największego płockiego osiedla. To właśnie tutaj mieści się założone przez Tomasza Radkiewicza Centrum Obecności. – Obecność to słowo-klucz do naszego udanego życia – wyjaśnia, wprowadzając mnie do przytulnych pomieszczeń.
Wnętrza obrazują cel powstania Centrum Obecności. Jest więc i sala do terapii grupowych i warsztatów rozwojowych, na ścianie której wyklejona jest sentencja:
Bardzo ważne jest, abyśmy doświadczali ciszy,
Ciszy, która jest wewnątrz nas jak w skorupie orzecha.
Gdy mnożą się trudności, powinniśmy wracać do ciszy. (…)
Wszyscy dzielimy wspólne niebo, wszyscy dzielimy wspólny wszechświat,
a dzieląc go razem, jednocześnie tworzymy.
Świecić w ciemności to dzielić się miłością.
Świecić w ciemności to nasze zadanie.
Są też klimatyczne gabinety na piętrze do terapii indywidualnych, ale i par. Całość w niczym nie przypomina chłodnych gabinetów, lecz bardziej… dom. – Zależało nam na tym, żeby stworzyć atmosferę zaufania i intymności, tak, żeby każdy czuł się tu komfortowo i bezpiecznie – tłumaczy psychoterapeuta. I trzeba przyznać, że to się udało. Zarówno osobowość Tomasza, jak i wnętrza sprawiają, że od razu chce się rozmawiać, wyrzucić z siebie problem.
– Cieszę się, że mogliśmy spotkać się osobiście – mówi na przywitanie. – To dla mnie bardzo ważne, że możemy się spotkać tu i teraz, pobyć świadomie, bez zadań i celu, a właśnie czując i doświadczając obecności. Do tego staram się też zapraszać pacjentów, bo to jest esencja funkcjonowania – uśmiecha się.
Gubi nas życie nakierowane na cel
Z jakimi problemami terapeuta spotyka się najczęściej u swoich pacjentów? – Myślę, że największym problemem dzisiaj jest życie nakierowane na cel – mówi zdecydowanie Tomasz. – Żyjemy od zadania do zadania, wrzucając w każdą minutę mnóstwo zadań, projektów, celów. A kiedy żyjemy dla celu, nie jesteśmy obecni, za to jesteśmy pełni niepokoju – tłumaczy obrazowo.
Co jest naszym celem? Każdy projekt. Przejście z punktu A do punktu B. Ubranie dziecka do szkoły w pośpiechu. Zjedzenie w fast foodzie kanapki w drodze z punktu A do punktu B. – A przecież ubierając dziecko, możemy celebrować chwilę bycia z nim. Jedząc kanapkę, powinniśmy zatrzymać się na kanapce, a nie jednocześnie kierować samochodem, rozmawiać przez telefon i patrzeć na nawigację czy dobrze jedziemy – przekonuje terapeuta. – To jest cel, który nie ma sensu, z którego rodzi się permanentny niepokój. Skupiamy się na celach, a nie czujemy własnego ciała, nie czujemy jego potrzeb – wyjaśnia.
A jednak te zadania musimy wykonać. Musimy ubrać dziecko, musimy dojechać z punktu A do punktu B, musimy coś zjeść. Wychodzi więc na to, że to wszystko jest w naszej głowie, a dokładniej mówiąc, w podejściu do danej sytuacji? – Dokładnie tak, ponieważ gubimy sens tego, co robimy. Jeżeli jesteśmy nastawieni wyłącznie na cel, to jest on przyszłością, a nie tu i teraz. A przecież przeżywać powinniśmy chwilę, która dzieje się tu i teraz. Siedząc z tobą nie myślę o tym, że za dwie godziny mam wizytę u dentysty, tylko widzę ciebie, patrzę na ciebie, rozmawiam z tobą i interesuję się tym co mówisz, słucham Ciebie i słyszę. Przeżywam ciebie razem z tobą. Wtedy jest sens naszego spotkania – uśmiecha się.
Tomasz przytacza przykład z zawodowego doświadczenia. Jego pacjent, który miał podejście bardzo zadaniowe do życia, budził się o trzeciej w nocy i pierwszy jego ruch to było otworzenie laptopa i wysłanie e-maila do szefa w sprawie zawodowej. Wynikało to z niepokoju, który w nim tkwił. – Zaleciłem mu, żeby po obudzeniu się skoncentrował swoje myśli na oddychaniu, czyli na tym, co jest dla ludzi naturalną potrzebą. To był nasz pierwszy sukces, kiedy obudził się w nocy i zamiast sięgnąć po laptopa, uspokoił oddech i zasnął – wspomina terapeuta.
Jak wyjaśnia, jeśli nasz umysł nie przestaje nigdy pracować, nasz niepokój wewnętrzny pogłębia się, przez co żyjemy w coraz większym stresie.
Chwila dla siebie – bezcenna
Spokój wewnętrzny to faktycznie podstawa zdrowego funkcjonowania. Czy jednak nie jest tak, że mogą pozwolić sobie na niego tylko ci, którzy mają spokój wokół siebie? Kogoś bliskiego, szczęśliwą rodzinę, bezpieczeństwo finansowe, satysfakcjonującą pracę? Jeśli ludziom brakuje któregoś z tych elementów, może nie mogą sobie po prostu pozwolić na wewnętrzny spokój, bo inaczej – mówiąc w przenośni – zginą?
– Poruszyłaś ważną rzecz. Jesteśmy przy słowie “zginą”, czyli tak naprawdę w przyszłości. Jeszcze płyniemy, jeszcze trwa życie, a już jesteśmy w celu, czyli śmierci, symbolicznej czy też rzeczywistej – tłumaczy Tomasz Radkiewicz.
Jak jednak nie myśleć o tym, co może się wydarzyć? – Na schodach życia masz upchanych wiele spraw, i jedną z tych spraw jest przetrwanie. Jeśli już koncentrujesz się na tym, że nie przetrwasz, to boisz się, że to nastąpi. A przecież jeszcze masz wpływ na to, co się stanie. Droga, po której idziesz, i tak istnieje. Nie trzeba dokładać do tego strachu, że to się nie uda, bo wówczas na pewno się nie uda. Zdaję sobie sprawę, że to jest trudne, ale trzeba temu przeciwdziałać – mówi terapeuta.
Czy to w ogóle możliwe? Przecież mając w sobie lęk o przyszłość, nie możemy pozbyć się go ot tak, mówiąc, że nie istnieje? – Ja też jestem zadanioholiczny i w takich sytuacjach świadomie zatrzymuję się. Idę na spacer lub na rower, wyciszam się lub medytuję. Przez pół godziny nie robię nic, co zajmuje mi myśli. W 3 Księdze Koheleta czytamy, że “na ziemi wszystko ma swój czas”. A ja dodałbym do tego, że na ziemi jest czas na świadome marnowanie czasu – mówi z uśmiechem Tomasz.
Według terapeuty, to właśnie świadome marnowanie czasu jest lekarstwem na nasz strach. – Można to porównać do płynięcia wąskim kanałem portowym, w którym nie można statkiem pokierować na pełne morze, bo kanał nas ogranicza. To, co trzeba zrobić, to wyjść z tego kanału portowego, przejść się, pobyć ze sobą, uspokoić i dopiero wrócić, aby w końcu wypłynąć. Oczywiście, jeśli tego niepokoju jest za dużo i sami nie potrafimy sobie z tym poradzić, to jest konieczna pomoc psychoterapeuty – stwierdza twórca Centrum Obecności.
Osoby przesiąknięte lękiem, pracoholicy, myślący z niepokojem o swojej sytuacji finansowej czy zawodowej, wychodzą jednak z punktu widzenia, że muszą pracować cały czas, więcej i więcej, bo inaczej na pewno stanie się coś złego.
– To jest zabójczy cel. W pewnym momencie odcinamy się od rzeczywistości, napinamy się, mamy ściśnięty żołądek, napięty brzuch, ściśnięte gardło, nie możemy spać. To, co proponuję, to właśnie zatrzymanie się, wyjście z tego kanału, stanięcie obok. To nie zmieni naszej sytuacji, nadal będziemy musieli pracować i zarobić na utrzymanie. Ale jeśli będziemy tylko w tym celu, będziemy jednocześnie zniewoleni lękiem i niezdolni do dalszego funkcjonowania – tłumaczy Tomasz Radkiewicz.
Przełóżmy to na prosty obraz człowieka, który martwi się o sytuację finansową. Jego praca jest na pewno ważna i potrzebna do dalszego utrzymania się. Jeśli jednak w ciągu doby nie znajdzie czasu dla siebie, na oderwanie myśli od pracy, tego co musi zrobić, to jego napięcie wewnętrzne i stres będzie się zwiększało. W końcu dojdzie do takiego punktu, w którym nie będzie w stanie pracować i… spełnią się jego obawy. Ale spełnią się dlatego, że doprowadził do tego lękiem, a nie dlatego, że tak musiało się stać.
– Jest jeszcze drugie niebezpieczeństwo. Może być tak, że wracamy z pracy i nadal jesteśmy w pracy. Piotr Fijewski ukuł takie znaczenie jak “alokacja bezkierunkowa”. Polega ona na tym, że wracamy z pracy, siadamy przed telewizorem i siedzimy. I tak naprawdę nie jesteśmy ani w relacji, ani w bliskości, coś tam gra, coś w przelocie jemy, a niepokój hula w nas nadal. Siadamy przy Facebooku, dziecko coś do nas mówi, coś odpowiadamy, ale tak naprawdę nie zwracamy na to uwagi. Nie ma w nas obecności – tłumaczy psychoterapeuta.
Jak więc stworzyć w sobie tę obecność? – Bardzo prosto. Zatrzymać się i oddychać –doświadczać i nie gubić sensu. Przynajmniej przez 5 minut. Usiąść świadomie, położyć ręce na klatce piersiowej i oddychać, poszerzając oddech z każdą chwilą. To naprawdę działa – uśmiecha się Tomasz Radkiewicz. – Z tego oddechu zrodzi się świadomość. Zaczniemy się rozluźniać i zauważymy, że boli nas ciało, które żyje cały czas w napięciu – dodaje.
Wychodzi więc na to, że największym problemem naszych czasów jest trudność nawiązania relacji z samym sobą. Bazując na własnych doświadczeniach, wymyśliłam pojęcie relaksu pozornego. Polega to na tym, że teoretycznie wykonujemy zajęcia, które nas relaksują, sprawiają nam przyjemność (jak oglądanie telewizji czy siedzenie przy komputerze), w praktyce jednak nie powodują żadnego oczyszczenia myśli, odstresowania, ponieważ nie robimy niczego dla naszego ciała, nie oddychamy świadomie, nie sprawiamy, że ciało jest zdrowsze. Teoretycznie więc po pracy relaksujemy się, a w praktyce jesteśmy ciągle zmęczeni. Czy to odnosi się do problemu, o którym mówi Tomasz?
– Dokładnie tak jest jak powiedziałaś. Ten sposób pozornego relaksu sprawia, że nie mamy kontaktu ze sobą, nie robimy niczego świadomie. Nie kontrolujemy oddechu, nie wczuwamy się w siebie. Nie ma możliwości odciążenia organizmu w ten sposób – potwierdza psychoterapeuta. – Bardzo często pierwszą rzeczą, jaką robię z moimi pacjentami, jest nauka oddychania. To umiejętność, o której współcześni, zabiegani ludzie po prostu zapominają – tłumaczy.
Zastanawiam się, czy z tego braku umiejętności nie wynikają też współczesne nałogi, na przykład palenie papierosów. Zauważyłam bowiem, że palacze nigdy nie koncentrują się na samym paleniu. Zazwyczaj czytają przy tym, piją kawę, rozmawiają z kimś, patrzą w telefon. Ale rzadko lub nigdy koncentrują się na tym, że właśnie nikotyna dociera przez ich gardło do płuc, przeradzając się w czarną maź, otaczającą ich narząd, służący do podstawowej czynności – oddychania. – Ależ oczywiście, gdyby palacze skupili się na tym, co faktycznie robią, to pewnie nigdy nie paliliby, bo przecież nikt nie chce się truć – śmieje się Tomasz.
Jak ludzie, którzy żyją w tym pędzie, mają uświadomić sobie, że czas wolny jest dla nich ważny, jest istotą ich przeżycia? – Muszą zatrzymać się. Kiedyś jechałem francuskim pociągiem TGV, przy 300 km/h nic nie było widać przez okno. Ale gdy jechałem wąskotorówką na Mazurach, to podziwiałem widoki za oknem, a nawet zatrzymaliśmy się dla dzika, który ze stadkiem swoim przechodził przez tory – to było fascynujące. Pędząc przez życie nie zauważymy, kiedy minęło. Celebrując chwilę, wydłużamy ją, wydłużając jednocześnie swoje życie – zapewnia psychoterapeuta.
Podsumowując – co zrobić, kiedy ogarnia nas lęk? – Zatrzymać się przy nim, doświadczać go, nazwać, oswoić i szukać sensu tego co robię. Okaże się wówczas, że można z nim sobie poradzić – podsumowuje Tomasz Radkiewicz.
Artykuł ukazał się w PETRONEWS